Jestem na jakiejś wojnie.
Ranny. Ale o dziwo nie od kuli. Ktoś wbił i pręt w lewe udo. A może strzałę z łuku. W każdym razi coś jak pręt.
Rana krwawi, ja nie mogę się samodzielnie poruszać. Czołgam się na boku. Współżołnierze ściągają mnie z pola. Mówię im, że mają mnie dobić jeśli zacznę stanowić obciążenie.
Wracam wieczorem do domu.
W sypialni na czystej, pachnącej pościeli siedzi N. Nago. Skulona. Widzę tylko jej plecy (jak już się obudzę to dojdę do wniosku, że to nie była N. bo włosy nie zalewały jej pleców).
Rozmawiamy chwilę, zupełnie bez nerwów. Dowiaduję się, że teraz język hiszpański, że odpuściła te socjalne figle, że zrobiła prawo jazdy, że mieszkają razem, a właściwie to ona go utrzymuje. Że mieszkają w okolicy, ale nie powie gdzie.
Naciskam – chciałbym wiedzieć jakich okolic unikać, żeby się na nią nie natknąć.
Unika odpowiedzi.
Cały czas widzę tylko nagie plecy.
Przepaść. Jakieś zawody, albo gry zręcznościowe. Rozległa szczelina o szerokości ośmiu, może dzisięciu metrów. Młody próbuje przeskoczyć i dostać się na drugą stronę – tan jest przeciwna drużyna. Udaje mu się z ledwością.
Za drugim razem nie ma tyle szczęścia. Spada I zastyga w bezruchu dwadzieścia metrów niżej.
A potem śmigłowiec i szpital.
Testujemy z Młodym u ojca aparat. Kupił sobie sprzęt z dodatkami, które sprawiają, że ogniskowa sięga 1800mm. (to pamiętam doskonale). Całość wygląda przedziwnie. Jakość obrazu nie powala. Zwłaszcza, że nie kupił statywu.
Przypadkiem wchodzę na jej blog. Na chwilę, ułamek sekundy. Tak krótko, ze zauważam jedynie ścianę tekstu, bez wyłapania żadnego słowa.
I nie wiem czy to sen czy jawa.