Schodzę do piwnicy – z ciekawości. Podobno mam piwnicę ponad trzydziestometrową. Zastanawiam się po co komu tak spora piwnica – w końcu to niemal moje mieszkanie. Spokojnie ktoś mógłby mieszkać w takiej piwnicy jakby ją odpowiedni urządzić.
No więc schodzę.
Moja piwnica wygląda jak klatka – odgrodzona wyłącznie siatką, na gołym betonie rozrzucona słoma. A w środku perliczka. Biało czarna, nakrapiana. Z jedną anomalią – wielkości przerośniętego indyku lub małego strusia.
Pytam ojca skąd się tam wzięła – i jak się żywi – przecież do tej piwnicy nie zaglądał nikt od ponad dwunastu lat.
Ludzie ją dożywiają – przez laty wrzucają jej jedzenie. A skąd się wzięła – nie wiadomo.
28/29 listopada
Wszystkie po kolei są w ostatni miesiącu. Termin na koniec grudnia lub początek stycznia.
Asia, Marta, Ania, Patrycja.
A mnie to nie rusza. Jestem spokojny, bo wiem, że się ułoży. Że ułożę.
26/27 listopada
Całą noc uczestniczę w jakichś teleturniejach. Część z nich wygrywam.
A tuż po przebudzeniu nawet pamiętam pytania, zadania, formuły. Ale już uleciało.
16 listopada
Doba jest zbyt krótka. I tak od kilku tygodni.
13/14 listopada
Szukam obsesyjnie zaświadczenia o niezaleganiu z ratami kredytu. Wiem, że to mam w dokumentach, ale szukam nie w tym mieszkaniu co trzeba. Zdaję sobie z tego sprawę, a jednak szukam dalej. Nie potrafię przestać.
I znajduję – aparat. Karta i dodatkowa bateria. To nie jest mój aparat.
7 listopada
Dostaję maila z tematem, który sugeruje zdjęcia robione jakimś nowym canonem. Mail od N. Ona nie miała canona tylko fujifilm.
W załączniku jest siedem czy sześć zdjęć.
Na jednym jestem ja, skadrowany tak, jakbym się poruszył i uciekł tuż przed naciśnięciem spustu migawki, nie mam ani rąk, ani nóg, ani głowy. Jedynie tors. Ale wiem, że to ja. Na dwóch kolejnych są prześwietlone witraże jakiegoś kościoła. Poruszone.
Kolejne to portret czterech osób. N, jej siostra i jej bratowa, a także ktoś jeszcze (nie pamiętam albo nie poznaję twarzy). Ujecie portretowe, od klatki piersiowej w górę. Stoją en face. N. ma na sobie czarną, prostą, elegancką suknię (w każdym razie to wygląda jak suknia). W tle te same witraże jak na poprzednim zdjęciu. Zdjęcie mocno niedoświetlone.
Kolejne dwa czy trzy ujęcia to ktoś w garniturze, idzie z prawej do lewej strony kadru, plan amerykański. Światło z tyłu tak gra, że widać jedynie zarys sylwetki i wyprasowany garnitur, ostro oddzielający się od tła.
Sześć czy siedem zdjęć.
Oglądam setki podobnych niemal codziennie.
31 października / 1 listopada
Na jakimś placu zabaw, pośród drewnianych budowli zamków, labiryntów i tym podobnych urządzeń Asia P. daje mi grubą, białą kopertę A4. Na kopercie jest dość odległa data oraz miniaturki naszych zdjęć.
Mówi, że zrobiła to kilka lat temu, że rozliczała się z przeszłością. Że to jest koperta dotycząca mnie. Że w środku są wszystkie sprawy, które ją w tej relacji bolały. I ostrzega, że mogę być niegotowy na otwarcie zawartości po tylu latach.
Wojna.
Znów.
Jesteśmy na południu kraju. Północ została zajęta przez okupanta. Desant z morza.
Jesteśmy rasą podludzi. Siedzimy w klatkach, ktoś krzyczy, że ten rezydent ostatniej klatki “śmierdzi kupą”.
Nasz nadzorca wyjaśnia, że ten dzieciak (bo to dzieciak), to pies jego dziecka. A psy nie używają bielizny, nie korzystają z mydła i toalety.
Dziadek wizytuje moje mieszkanie.
Śmierć mu się znudziła. Wrócił.
Jest w pełni sił, sporo wyższy niż był.
Oprowadzam go po mieszkaniu i pokazuję co gdzie zrobiłem, a on patrzy na mnie i tylko raz na jakiś czas komentuje.
Oszczędza słowa.
A ja przez ten cały czas zastanawiam się czy zajrzeć do tej koperty z zamkniętą przeszłością.