Browse Tag by Paulina
noc, techniczna - przejrzane

1/2 września

We czwórką – Młody, ja, Paulina i Pati snujemy się po okolicy. Zaliczamy dwa seanse w kinie (oba opuszczamy po 10 czy 15 minutach). Odwiedzamy potężny klub, w którym spotykam znajomych sprzed lat.

Jedziemy autobusem w kierunku kolejnej “atrakcji”. W oknach widać zalewy, które mijamy. Na plażach masa ludzi.
Po lewej stronie, na tafli wody stoi coś a’la platforma wiertnicza. Tłum ludzi wokół. Wygląda to jak atrakcja w wesołym miasteczku. Raz na jakiś czas w górę strzelają liny i któryś z gapiów jest wyrzucany w powietrze na niebotyczną wysokość.

Wjeżdżamy na stare miasto.
Drogę zastawia nam pan, w niekompletnym stroju. Ma na sobie część garnituru, ale bez marynarki. Koszulę zastępuję mu płachta materiału na torsie – z kołnierzykiem, a rzędem guzików imitujących rozpięcie – bez pleców, bez rękawów. Gdyby ubrać na to marynarkę – wyglądałoby jak kompletna koszula.
Dziwny gość rozmawia chwilę z kierowcą, po czym ruszamy dalej. Tylko po to, żeby po 50 metrach stanąć przed szlabanem. Dalej pojedziemy jak obejrzymy pokaz.

Za szlabanem, wzdłuż drogi stoi naczepa tira. Rozłożona. Ogromna platforma. Jegomość o aparycji pułkownika Sandersa opowiada o wyjątkowej atrakcji, która została przygotowana właśnie dla nas. Wycieczka z ciekawości wybałusza oczy.
Otóż, ta platforma uniesie nas na wysokość półtora kilometra, pozwoli nam zrobić zdjęć, a potem sprowadzi nas bezpiecznie na ziemie. Na linach. (A więc takie cudo widzieliśmy chwilę wcześniej). Za jedyne czterdzieści euro. Tylko dzisiaj.
Kiedy Sanders kończy monolog na scenie pojawia się poprzedni dziwak. Tym razem w pełnym garniturze. Siada na krześle na środku platformy, szybko i sprawnie zapina uprząż i już.
Leci. Wystrzelony jak z pracy.
Chwilę później upada na ziemię z wielkim łomotem.
Publika zamiera. Na twarzy Sandersa maluje się uśmiech.
Kilka sekund później opuszczany na linach pojawia się p[o raz kolejny dziwak.
Jest ich dwóch. Identycznych. Bliźniacy.
Ten wystrzelony powraca spokojnie na ziemie na długich nitkach z gumy.
Ten, który spadł, spadł z dachu platformy, dwa metry nad ziemią. Miał odwrócić uwagę.

Koniec pokazu. Kto kto przejażdżkę?
W cenie wliczony aparat i instruktaż jak na wysokości zrobić zdjęci okolicy.
Można się wznieść na półtora kilometra za czterdzieści euro lub na dwa za sześćdziesiąt.
Znajduje się pierwszy ochotnik.
I w czasie kiedy bracia przygotowują go do lotu, udzielają instruktażu, ktoś z tłumu pyta jak Sanders udowodni wysokość lotu. Czy może podać siłę z jaką śmiałek wylatuje w przestrzeń? Bo jakby była siłą to już byśmy sobie wysokość obliczyli. Sanders nie może. To może chociaż jest ciśnieniomierz – to z różnicy ciśnień byśmy sobie wyliczyli – snuje teorie tłum. Sander nie ma ciśnieniomierza.

W międzyczasie ochotnik rezygnuje.

dzień, techniczna - przejrzane

27 czerwca

A co Ty zrobiłeś dla siebie obija mi się w głowie niczym głos dzwonu.

A ja dla siebie wyremontowałem mieszkanie. Przeniosłem się. (Chociaż jak się nad tym zastanawiam to nie wiem czy to faktycznie dla siebie czy dla N., gdzieś w podświadomości.)
I to jest to co przez ostatnie pół roku trzymało mnie w pionie. Nawet obie P. nie dawały mi poczucia spełnienia w połowie takiego jakie dawało mi mieszkanie.

Dla siebie odnowiłem szafę.
Dla siebie zwiedziłem kawał Polski i niewielki kawałek Europy.
Dla siebie kłóciłem się z każdym, kto był w stosunku do mnie interesowny (oj, nazbierałoby się ich).
Dla siebie znalazłem grupę wsparcia.
Dla siebie przyznałem, że jestem DDA i DDD.
Dla siebie odciąłem pępowinę.
W końcu dla siebie, umiem rozmawiać sam ze sobą. Umiem werbalizować uczucia. Umiem opisywać i nazywać.
Dla siebie nauczyłem się mówić NIE. Ale nie to stanowcze NIE. NIE do ludzi, którzy chcą mnie wykorzystać, są interesowni. Zabierają mnie a nie dają siebie.
Dla siebie polubiłem siebie.
Dla siebie zacząłem biegać.
Dla siebie przestałem biegać jak mi szwankowało kolano.

I dudni mi to pytanie w głowie, bo obie P. mówiły, ze jestem egoistą. Wyrzucały mi to. A skoro jest tak, że wszystko robię dla siebie, to skąd to dudnienie w głowie?


Stoję przed lustrem, jak radzili, i krzyczę sam na siebie. Wyrzucam sobie, ze nie mam racji gdy czuję się jak gówno; że JESTEM wartościowym człowiekiem, że JESTEM wspaniały, że zasługuje na szczęście, że to zależy tylko ode mnie. Krzyczę do siebie, że JESTEM ważny, rozumiesz? Ważny. I nie zasługuje, żebyś mnie traktował i myślał o mnie jak o śmieciu, słyszysz? Słyszysz?

A ja nie słyszę.
Stoję przed lustrem, wrzeszczę na swoje odbicie, ryczę jak pensjonarka (mówili mi – pozwól sobie na płacz) i nie wierzę w to co mówię.

NIE WIERZĘ.

noc, techniczna - przejrzane

30/31 marca

Jakiś konkurs. Marta mówi, że załatwiła wejściówkę. Mamy siedzieć jako jury.

Wszyscy mamy aparaty z lampami błyskowymi i wielce profesjonalnie testujemy ustawienia lamp, dobieramy parametry.

Dużo znajomych. Impreza ma trwać dwa dni. W między czasie gdzieś między dialogami tłumu Marta prosi, żebym jutro zrobił jej mammografię. Ja? Tak, zbadasz mi piersi, sama jestem nieobiektywna, mówi.

Urwanie filmu.

Jesteśmy we trzy osoby w jakimś pokoju. Ja, Gosia i jej mama (nie wiem skąd wiem że to jej mama – nigdy jej nie widziałem). I mama mówi do niej – no pokaż! Gosia stoi po mojej lewej stronie, jej mama siedzi po prawej. Gosia sięga do bluzki i podwija ją, podwija też stanik. Podejdź bliżej – mówi mama. Gosia podchodzi do niej. Po chwili obraca się w moją stronę i mówi, no weź zbadaj. Podnoszę rękę i waham się. Na pewno? – pytam. Tak. Dotykam jej biustu (to nie jest jej biust, Gosia miała inny, teraz ma zdecydowanie mniejszy; z malutkimi sutkami) i widzę (przed dotknięciem) spory guz na zewnętrznej stronie lewej piersi. Dotykam w tym miejscu palcami, delikatnie – wyczuwam zgrubienie.

Cięcie.

Siedzimy w pustym mieszkaniu (Marta twierdzi, że to moje mieszkanie, ale nijak mojego nie przypomina) i rozmawiamy o tym, ze bardzo boi się raka piersi. I że dziękuje, że ją zbadałem.
Marta, która była Martą na czas badania stała się Gosią, by potem znów być Martą.

W międzyczasie gdzieś się przemieszczaliśmy tramwajami i autobusami – na miejsce owego konkursu, w tłoku, gdzieś w tłumie padło hasło, że Marta jest spokrewniona ze mną i Mariuszem, ale to bardzo dalekie pokrewieństwo.

Śnię i pamiętam, ze pytam sam siebie – Marta czy Paulina – przecież to ona jest ze mną odlegle spokrewniona. Marta nie.


Budzę się. Dawno nie pamiętałem aż tak dokładnie snu. Mnóstwo szczegółów, słów i osób, które ulatują wraz z kolejnymi minutami. Do teraz pozostało to co zapisałem i wrażenie tego, ze budząc się pamiętałem o wiele więcej.